Temat obronności powinien łączyć polskich polityków, a wygląda to tak, jakbyśmy wybierali sobie wodzireja na potańcówkę karnawałową.

W MON NIE BĘDZIE ŚMIESZNIE, ALE RACZEJ TRAGICZNIEJ.

Zwycięstwo opozycji w ostatnich wyborach parlamentarnych nie zakończyło wojny w mediach. Szczególną aktywność zaczynają wskazywać nowo wybrani posłowie. Nie mają, co prawda niczego godnego do powiedzenia, ale są agresywni i butni, chociaż ich nieciekawa przeszłość i mizerny wynik wyborczy, powinny podpowiadać im, by wykazali więcej pokory. Mogę się tylko dziwić, kto na nich oddał głos. Oto pan poseł Petru, dobrze pamiętamy, skompromitowany w poprzedniej kadencji, dziś na nowo usiłuje narzucać sposób myślenia pewnej grupy warszawskich „uzdrowicieli”, wysuwając na pierwszy plan likwidację socjalnych wsparć dla polskich rodzin. W tym się nie zmienił. On zawsze myślał tylko o swoich.

Zwycięzcy ostrożni są w precyzowaniu wyborczych obietnic, jednak zupełnie otwarcie zabierają głos w sprawie ministerialnych stanowisk w przyszłym parlamencie i rządzie. Niektórym marzy się powrót do dawnych gabinetów. Stanowisko szefa MON, jest jednym z bardziej interesujących. Co prawda, nikt poważnie nie zastanawia się o przydatności kandydatów do stanowiska ministra obrony i od dziesiątków lat przeważnie dyletanci obejmują gabinet przy Klonowej, ale chyba to już jest specjalnością polskiej sceny politycznej. Wyznacznikiem nie jest profesjonalizm, ale lojalność polityczna. Ministrem zdrowia zazwyczaj jest lekarz, a ministrem sprawiedliwości absolwent prawa.  Do kierowania obronnością kraju, do kierowania przygotowaniami do obrony ojczyzny wyznaczani są osoby nie mające o problemie żadnego pojęcia, nikt nie myśli o przygotowywaniu pewnych osób do objęcia tego ważnego stanowiska. MON traktowane jest jako jedna wielka synekura, gdzie można wygodnie i bogato funkcjonować. W każdej opcji politycznej mieliśmy i mamy  do czynienia z wyborem najbardziej nieodpowiednich polityków na resort MON.

Jeżeli dziś na horyzoncie znów pojawia się pan Siemoniak, to nikogo nie powinno dziwić jego zainteresowanie tym resortem. Zarówno decydentom w partii jak i jemu samemu nie przeszkadza, że był on jednym z najgorszych szefów tego resortu i jedyne czym naprawdę może się pochwalić, to likwidacja 1 DZ w Legionowie i przeniesieniem obrony Polski na lewy brzeg Wisły.

Oczywiście ten pan wraca do swoich dawnych pomysłów.  Jest zdecydowanie przeciwny dotychczasowej koncepcji głoszonej przez ministra Błaszczaka o rozbudowie polskiej armii do poziomu 300 tysięcy żołnierzy. Swoją decyzję usiłuje przykryć potencjałem demograficznym / nie musi to być prawda, ale ma ładnie brzmieć /. Według posła Siemoniaka bardziej optymalnym rozwiązaniem jest 150-tysięczna armia zawodowa oraz 30-40 tysięcy żołnierzy wojsk obrony terytorialnej, 20-30 tysięcy dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej oraz zbudowanie kilkusettysięcznej rezerwy. Niestety, pan poseł jest na tyle niekompetentny i nie zdaje sobie sprawy, że przy obecnych zasadach funkcjonowania sił zbrojnych, zbudowanie dobrej, kilkusettysięcznej rezerwy, jest niemożliwe.

Dla takiego polityka, jak pan Siemoniak nigdy nie było i nie ma problemu, by przystąpić do likwidacji nowo utworzonych jednostek wojskowych. Zresztą, jego opcja polityczna, zawsze szukała oszczędności w likwidacji wszystkiego, co jest dobre dla społeczeństwa. Zresztą inne postacie, które pojawiają się w przestrzeni publicznej wcale nie mogą gwarantować dobrego kierowania siłami zbrojnymi.

Ale tak na dobrą sprawę, to jeśli spojrzymy na dobór ministrów w poszczególnych rządach / o decyzjach w tym rządzie jeszcze napiszę /, to zazwyczaj mieliśmy osoby przebojowe medialnie, zbyt pewne siebie i dalekie od oczekiwań profesjonalności. Wszyscy wiemy o kogo chodzi, a jest ich tak dużo, że nie ma sensu robić im reklamy.

Jedno oczywiście odbiega od potrzeb i oczekiwań społecznych. Temat obronności powinien łączyć polskich polityków, a wygląda to tak, jakbyśmy wybierali sobie wodzireja na potańcówkę karnawałową. Każda partia ma swojego ministra, wiceministrów oraz dobiera sobie według klucza towarzyskiego i okazywanego poziomu lizusostwa generałów na najważniejsze stanowiska w siłach zbrojnych. Po wyborze, politycy generałom zazwyczaj nie ufają i sami zabierają się za dowodzenie. Ostatnie dymisje dwóch generałów są dobitnym tego przykładem. Ciągle pytam, dlaczego obronność nie jest wspólną troska wszystkich partii politycznych?

W najbliższym czasie, zgodnie z wieloletnią tradycją rozpocznie się karuzela zmian w wojsku, zarówno na NAJWYŻSZYCH JAK I TYCH NIŻSZYCH STANOWISKACH. Zwycięzcy mają przecież w zapasie swoich starych towarzyszy, ale i młodzi też będą chcieli być zauważeni. Nikt też nie będzie wylewał łez za tymi, co kilka tygodni temu dostąpili wielkich zaszczytów, chociaż zapewne pan prezydent będzie chciał podtrzymać swoje nierozważne decyzje.

Jednak najbardziej interesują mnie sprawy modernizacji armii. Mam przekonanie, że zarówno Niemcy jak i Francja nie zapomniały o tym, jak zostały potraktowane przy zakupach uzbrojenia przez poprzedni rząd. Nikt nie będzie patrzył na to, że Caracale są beznadziejnymi śmigłowcami i daleko im do amerykańskich śmigłowców Apach, czy też fakt, że będziemy sami produkować czołgi na koreańskiej dokumentacji, zamiast kupować Leopardy. Zresztą, NATO-wska solidarność oraz wspólna troska o przygotowania do wojny, są dalekie od potrzeb i zdrowego rozsądku. Ale to przecież Niemcy nie chcieli wyjść naprzeciw naszych oczekiwań. Ciekawe będzie, co zrobić D. Tusk? 

Zapewne czeka nas wcale nie lepsza przyszłość, zwierzęta jak w bajce Kryłowa, każde będzie ciągnąc ten wózek w swoją stronę. Nie mogę powiedzieć, że to będzie śmiesznie. Więcej w tym tragedii.